ZYX Bloom3

Barwa jako jedna z czterech wrażeniowych cech dźwięku, jest jednocześnie jego najbardziej enigmatyczną cechą. Przez swoją wielowymiarowość wymyka się precyzyjnym określeniom, a tym bardziej pomiarom. Jako niezwykle istotny parametr muzyki jest także pośrednio związana z audio, gdzie zajęła miejsce szczególne, jeśli nie znaczące. Co więcej, ten zdawałoby się skromny parametr odegrał niezwykle istotną rolę w kształtowaniu różnorodności językowej i kulturowej świata na przestrzeni dziejów, stając się nie tylko jego efektem i cechą charakterystyczną, ale i będąc jego przyczyną. Warto o tym pamiętać nie tylko dlatego, że barwa jako parametr jest naznaczona kulturowo, ale przede wszystkim dlatego, iż znaczy to mniej więcej tyle, iż nie sposób mówić o barwie dźwięku nie narażając się na rozbieżności. Do tego dochodzą osobiste uwarunkowania i potrzeby, co świetnie ilustrują określenia używane przez muzyków, nawet wśród których określanie barwy jest specyficzne dla danej grupy instrumentalnej! Wskazuje na to nie tylko praktyka, ale i badania statystyczno-językowe, które dla zainteresowanych są na wyciągnięcie ręki. Zresztą, nie dziwi fakt, iż to często językoznawcy biorą na warsztat mechanizm i słownictwo określania barwy dźwięku, ta w przeważającej bowiem mierze określana jest słowami odnoszącymi się do innych zmysłów. Wynika to zapewne z faktu, iż muzyka (w tym barwa), która przeciwstawia się określoności rzeczy materialnych, przeciwstawia się również jednoznacznej określoności pojęcia. Co więcej, barwa to nie tylko obiekt (wybrany instrument o określonej barwie), ale przede wszystkim akt (kształtowanie dźwięku). To oczywiście dlatego, dwóch muzyków na tym samym instrumencie uzyska inną barwę. 

Badacze kultury i antropolodzy już jakiś czas temu odkryli zależność pomiędzy barwą głosu mieszkańców danej kultury i ich muzyką, a społecznymi, ekonomicznymi i geograficznymi warunkami życia. Znaczenie ma nawet fakt, w jakim rejestrze się śpiewa, jaki jest rodzaj emisji dźwięku, jaka gestykulacja i mimika twarzy towarzyszy muzycznym performansom, w końcu, jakie są społeczne role kobiet i mężczyzn. A te, w kulturach tradycyjnych są ściśle określone i surowo przestrzegane. Choć to zapewne dla wielu melomanów wiedza tajemna, to warto zdawać sobie sprawę z mechanizmów, które na przestrzeni stuleci rzeźbiły ostateczny kształt muzyki danych kultur. Zresztą, nie trzeba słuchać muzyki plemiennej, aby różnice te dostrzec. Niech za przykład posłużą dwa rodzaje jazzu: West Coast grany na zachodnim wybrzeżu USA w latach pięćdziesiątych przez głównie białych muzyków i East Coast, czyli scena nowojorska i chicagowska, gdzie czołówkę muzyków stanowili Afroamerykanie. To zupełnie inne podejście do muzyki i brzmienia. 

To tyle tytułem wstępu. A jak to się ma do recenzji sprzętu audio, o którym za chwilę poniżej? Czy świadomość mechanizmów odpowiedzialnych za kształtowanie na poziomie języka, barwy, gestu i muzyki może nam cokolwiek podpowiedzieć w naszych wyborach i ocenach audio? Z pewnością tak, jeśli tylko będziemy brać pod uwagę muzykę jako główny punkt odniesienia w audio, a nie urządzenia. Urządzenia, tak jak muzyka, powstają w ściśle określonych miejscach, do których przynależą kulturowo. Ich obecność na światowym rynku nie tylko urozmaica świat odbiorców muzyki via audio, ale i daje dostęp do odmiennych fundamentów kultury. Barwa, która miała nas wprowadzić w temat dzisiejszych rozważań jest tych fundamentów częścią, a jej właściwe zrozumienie jest bez nich niemożliwe. Weźmy pod uwagę Kraj Kwitnącej Wiśni, z którego pochodzi gros urządzeń z najwyższych hi-endowych półek. Gdyby się nad tym zastanowić, nie mogło być inaczej. Japonia to kultura skupienia na detalu, gdzie wszystko ma znaczenie. Taka sama precyzja i troska o dbałość wykonania towarzyszyła wykonaniu filiżanki herbaty, jak i zrobieniu sosu sojowego, czy stolarce okiennej. To kultura, w której czas i przestrzeń pozostają głównymi tematami kontemplacji i życia. Japonia to także kultura wielkiego kontrastu pomiędzy tym, co męskie i tym, co żeńskie. Tym, co łagodne i miękkie, a tym, co gwałtowne i surowe. To świat kontrastowych barw, które dopełniają się wzajemnie, ale są od siebie biegunowo różne. 

Urządzenie, które stało się pretekstem do tego krótkiego wprowadzenia jest urządzeniem, które bez tego wprowadzenia nie mogłoby być właściwie docenione. Wkładka gramofonowa jako jubilerski obiekt pożądania. Niczym turkusowy pierścień w srebrnej oprawie. Japonia w pigułce. „Arcydzieła przeszłości wskrzeszone na nowo […].” Ten cytat ze strony producenta nie pozostawia wątpliwości, iż japońskość będzie tu, nomen omen, grała znaczącą rolę. Widać ją, a nawet czuć (o czym za chwilę) od samego początku, kiedy tylko bierzemy do rąk zapakowane w atłasowy materiał pudełeczko. Choć R50 Bloom3 to najtańsza z oferty wkładek japońskiego producenta ZYX, to zarówno pod kątem konfekcjonowania, jak i wykończenia, to propozycja iście haute couture. Przedzieranie się przez kolejne warstwy tego jubilersko zapakowanego urządzenia dają nie tylko namiastkę tego, z czym za chwilę będziemy mieć do czynienia, ale i sprawiają prawdziwą przyjemność. Biskupi kolor atłasowego woreczka zakrywa zadrukowane metalicznymi kolorami tekturowe pudełeczko z nazwą modelu. Po jego otwarciu, naszym oczom ukazuje się jewel case wykonany z prasowanego bambusa i poliwęglanu, które zdają się skrywać klejnot. To tu pojawia się miejsce dla wspomnianego wcześniej powonienia. Firma, chcąc oddziaływać na wszystkie nasze zmysły umieściła w pudełeczku nie tylko gramofonową wkładkę, ale i zapach, który dociera do nas zaraz po otwarciu. Jesteśmy w Japonii. 

Bloom3 ma niewątpliwie mocne konotacje kulturowe. Ma jednocześnie spore zaplecze technologiczne w postaci utytułowanej firmy dowodzonej przez Hisayoshi Nakatsuka. Wkładki ZYX to ceniony i znany gracz na analogowym rynku, co więcej znany i ceniony przez zaawansowanych miłośników czarnego krążka. Seria R50, do której należy Bloom3, w przeciwieństwie do pozostałych wkładek z oferty ZYX ma wspornik wykonany z twardego aluminium, a nie jak w wyższych modelach z włókna węglowego, oraz stylus typu Line-contact Solid Diamond, zamiast Mirco-Ridge Solid Diamond. To zapewne pozwoliło obniżyć cenę, zachowując jednak brzmieniową sygnaturę tej uznanej marki. Całość zatopiono w błękitno-turkusowym, niemalże fossilowym odcisku z żywicy, który zawieszony na ramieniu zdaje się emitować światło. 

Zanim przejdę do podzielenia się wrażeniami dotyczącymi aspektów brzmieniowych Bloom3, pozwolę sobie na osobisty komentarz. Przyznaję, iż przez dłuższy czas nie potrafiłem określić charakteru tej wkładki. Jej brzmienie wydawało mi się z jednej strony absolutnie poprawne, a z drugiej wycofane i mało angażujące. Moje ucho zaczynało okazywać zniecierpliwienie, ponieważ przyzwyczajone do „innego” negowało poznanie nowego. Wszelkie albumy, których używam do referencyjnego, głębokiego słuchania muzyki pokazywały mi inne oblicze, a ja próbowałem zrozumieć jakie i jak je nazwać. Przyznaję, byłem w kłopocie. Osobiście uważam, iż błędem jest pisanie recenzji, w których jedyne, co możemy napisać to, że nam się podoba, lub nie, że wolimy to lub tamto. To więcej bowiem mówi o nas niż o recenzowanym temacie. Zrozumienie pojawiło się w momencie, w którym odkryłem, że koncentruję się na wąskim obszarze związanym z barwą i charakterem dźwięku, pomijając jakże ważny aspekt kulturowy. Niczym turysta, zafascynowany japońską fasadą i egzotyką, nie dostrzegałem, iż patrząc na górę Fuji patrzę na czas, a patrząc na obraz powinienem fascynować się tym, co niezamalowane, niż tym, co namalowane. Dla wyjaśnienia dodam, iż Japończycy kontemplowali przestrzeń znajdującą się między przedstawionymi na obrazie obiektami i nazywali ją Ma, postrzegając jako ważniejszą od wszystkich namalowanych obiektów. Postanowiłem zatem patrzeć na przestrzeń znajdującą się pomiędzy tym, co namalowane i tym, co związane z barwą. Natychmiast pojawiło się Ma

Do moich uszu zaczęła docierać cisza, łagodność i miękkość, tak mocno związana japońskim pierwiastkiem in-yō. Pozbawiona gwałtowności i ostrości ma ona jednak wyraźne rysy i pewną postawę. Nie znajdziemy tu zaokrągleń, braku elegancji czy braku pewności siebie. To raczej dyskrecja, dystynkcja, takt i brak nachalności. Niczym w świątyni ZEN panuje tu równowaga i dominuje spokój. To może dlatego, ta wkładka zdaje się być stworzona do muzyki klasycznej, w której zrównoważenie i elegancja stanowi o klasie orkiestr i zespołów. Bloom3 dodaje tej elegancji nawet jazzowym combo czy zespołom rockowym, co może być małym przytykiem w jej stronę. W takim przypadku warto zwiększyć nieco ciężar docisku igły, którego zakres jest całkiem spory – 1.7gm – 2.5gm. Muzyka zyskuje nieco na ciężarze i masie, nie tracąc na rozdzielczości i otwartości. Zresztą, Bloom3 nie epatuje rozdzielczością, tak jak nie narzuca się w kierunku słuchacza. Wszelkie jej gesty zdają się być szlachetne i dyskretne. Znajdujemy się w świątyni dźwięku. Tu nie ma miejsca na gwałtowne ruchy, hałas i chaos. Tu nikt nie stuka rytmicznie stopą w rytm muzyki ciała – ten rytm realizowany jest przez świadomość oddechu. Pomiędzy nami, a obiektem kontemplacji pojawia się przestrzeń Ma. Pojawia się miejsce na muzykę. ZEN …