ZIGGY CABLES – HYDRA & CHEETAH
Bywa tak, iż informacje docierają do nas drogą bardziej lub mniej oficjalną, ale – jak zapewne wszyscy wiemy – te najbardziej cenne docierają zawsze pocztą pantoflową. Takie informacje mają nieoficjalny status ekskluzywności i w zależności od “terenu”, na którym funkcjonujemy, dotyczą zapewne rzeczy i spraw, o których normalny śmiertelnik nie ma pojęcia. Często na podstawie takich właśnie informacji podejmujemy ważne decyzje, a już z pewnością mamy zazwyczaj więcej czasu na ich podjęcie. Ot, zbiegi okoliczności.
Takim właśnie zbiegiem okoliczności ja dowiedziałem się o robionych ręcznie, co więcej jednoosobowo, kablach zasilających, które z pasją i precyzją są asemblowane gdzieś w Polsce. Co więcej, jeden z takich kabli miałem (przypadkiem) u siebie w domu, zupełnie nie znając jego pochodzenia, kiedy prawie w tym samym czasie inny znajomy przekazał mi do testów kolejny, a każdy z nich wypowiadał się o tychże w samych superlatywach.
I choć nie jest to tekst o zbiegach okoliczności, jakże mógłbym nie zauważyć, kiedy to już oficjalną drogą dotarły do mnie do domu dwa modele wspomnianych kabli, Polska znalazła się w szponach iście subsaharyjskich upałów, a jeden z wyżej wymienionych modeli nosił, skądinąd kojarzącą się z Afryką, nazwę Cheetah, czyli Gepard. Muszę przyznać, – i to kolejny zbieg okoliczności – iż gepard to zwierzę, które głęboko mnie w dzieciństwie fascynowało, dlatego uznałem za dobry omen to, iż producent kabli wybrał właśnie taką nazwę dla jednego ze swych modeli. Drugi nosi jeszcze bardziej mityczną nazwę, Hydra. Poczułem, że czeka mnie wyzwanie nie tylko słuchowe, ale i intelektualne.
Kable zasilające to nieodzowny element dobrze
skonfigurowanego toru audio, i choć ich racja stanu jest niemalże wciąż
podważana, to właśnie one odpowiadają za finalne wykończenie dźwięku, choć
należałoby powiedzieć, za to co pomiędzy dźwiękami, a przede wszystkim za nimi.
Aby przejść dalej, pozwolę sobie na jeszcze jedną dygresję, która choć na
pierwszy rzut oka wydaje się odległa, to łączy się zarówno z nomenklaturą
zaproponowaną przez wytwórcę kabli, jak i stawia we właściwą stronę obraz
ewolucji audio, oraz ewolucji naszego słyszenia jako takiego..
Aby ją przywołać cofnę się ponownie do Afryki, bo jak wskazują badania, pierwsze języki, którymi ludzkość się posługiwała były tzw językami klikanymi (jeśli ktoś nie słyszał, warto natychmiast nadrobić zaległość), a było to związane z zakresem częstotliwości słuchu homonimów, która z czasem uległa ewolucji i poszerzyła jego zakres do dzisiejszych 1kHz-6kHz (większość współczesnych języków operuje własnie w tym przedziale). W podobny sposób postępuje ewolucja naszego słyszenia via audio i jest to związane zarówno z możliwościami urządzeń, jak i wyczuleniem naszego słuchu na detale, które urządzenia te są w stanie replikować.
A zatem, zarówno Hydra, jak i Cheetah to kable zasilające ukryte pod nazwą HiEnd Audio ZIGGY Power Supply Cables. W ofercie znajdziemy kilka modeli, które są dedykowane poszczególnym urządzeniom. Jest to związane zarówno z podażą prądu, ale i samą konstrukcją kabli, niemniej darujemy sobie szczegóły techniczne, odsyłając zainteresowanych do źródeł i przechodząc od razu do wrażeń sensorycznych.
ZIGGY różnią się zewnętrznie od większości kabli zasilających, które zazwyczaj ukrywają pod okrągłym poszyciem swe tajniki i rozwiązania konstrukcyjne. Tu jest poniekąd na odwrót. Ziggy nie ukrywa konstrukcji, w każdym razie nie całkiem, a grube żyły, które łączą się w warkocz są obligatoryjnie w czarnym oplocie. Nie mamy tu zatem rozwiązań iście jubilerskich, w których lubuje się choćby Siltech (to jednak inna referencja), a mimo nieco surowego, rzekłbym ascetycznego wykończenia, całość prezentuje się oryginalnie i wzbudza zaufanie.
Z dwóch nadesłanych kabli to Hydra ujęła mnie najbardziej. Jest to kabel dedykowany dla źródła dźwięku i tu robi coś, co przerosło moje oczekiwania. Cheetah na tym tle ma nieco dyskretniejsze działanie. Mitologiczna Hydra sprawiła coś, co porównać mogę jedynie do działania statywu pod aparat z teleobiektywem. Obraz się ustabilizował, zniknęły rozmycia, pojawił się wyraźny kontur i nawet najmniejsze obiekty uzyskały przestrzeń do zaistnienia. To tak, jakby ktoś wytarł wszelki kurz, którego istnienia nawet nie podejrzewaliśmy. Natychmiast pojawiło się to czarne tło. Instrumenty zagrały czyściej w przestrzeni. Detale, które do tej pory ukrywały się pod wyimaginowanym kurzem, ujrzały światło dzienne, dając nam szanse cieszenia się drugim planem, który nieodmiennie jest rejestrowany przy okazji wszelkich nagrań. Wybrzmienia nabrały pełnowymiarowego charakteru i uzyskały trzeci wymiar, ten związany właśnie z drugim planem i charakterem pomieszczenia.
Hydra lubi przestrzeń, rzekłbym czasoprzestrzeń. To kabel, który przenosi muzykę w wymiar ciszy, w której dźwięki mają szanse zaistnieć w sposób najpełniejszy. Działa niczym wehikuł czarnego tła, czy remedium na szum promieniowania, gdybyśmy mieli trzymać się kosmicznej nomenklatury. Cheetah, odwołując się do swojego protoplasty, lubi szybkość, ale jest ona traktowana tu w sposób płynny, pozbawiony gwałtowności. To szybkość kocia w charakterze, raczej miękka w ruchach i nieuchwytna w swej naturze. On także lubuje się w przestrzeni, choć jest ona znacznie mniejsza/płytsza – dlatego ich synergiczne działanie w tym aspekcie może w niektórych konfiguracjach sprzętowych stanowić wyzwanie, a nawet okazać się problematyczne.
Czy kable Ziggy wnoszą coś nowego w idiom audio? Tego nie wiem, ale z pewnością wnoszą coś bardzo pożądanego w każdym systemie. To coś związane jest z medium, w którym muzyka funkcjonuje, czyli z ciszą. Żeby ją usłyszeć, wystarczy przesunąć uwagę z dźwięków na to, co pomiędzy nimi, na to, co za nimi i co poza muzyką.