Doświadczać muzyki w jej najlepszych barwach i z jej najlepszej strony.
Autobiografia Milesa Davisa zaczyna się od zdania, które brzmi mniej więcej tak: „Najbardziej niesamowitą rzeczą, jaką w życiu przeżyłem był pierwszy wspólny koncert Dizza i Birda w St. Louis w stanie Missouri, który dane mi było zobaczyć. To było jeszcze w 1944. Miałem osiemnaście lat.”[1] Czy pamiętasz, co dla ciebie było takim pierwszym świadomie usłyszanym i zapamiętanym utworem?
Pamiętam, co to było! W Bielawie, gdzie mieszkałem jako dziecko, ktoś z sąsiadów puszczał bardzo głośno utwór, którego codziennie wyczekiwałem. Jak się później dowiedziałem, to był któryś z utworów grupy Four Tops[2], ale nie mogę sobie przypomnieć teraz tytułu. Pamiętam jak dziś, jak bardzo ta muzyka mnie poruszała! Niesamowity wokal, energia i dynamika!! To nieodmiennie są elementy, które od najbardziej mnie w muzyce poruszają. Drugim takim utworem, co pamiętam, ale nie mającym na mnie aż takiego wpływu, był utwór Delilah Toma Jonesa, którego słuchałem na kołchoźnikach[3] w Bielawie. Natomiast Four Tops mam do dzisiaj i w swojej płytotece i czasami do nich wracam.
Czy to mógł być moment, dzięki któremu pomyśałeś o muzyce poważnie? O tym, że może będziesz chciał się w niej realizować?
Nie. Byłem szkrabem, który był zdominowany swoim kalectwem[4], a cały szereg osób dookoła nie pozwalał mi jednak o tym zapomnieć. Więc nie myślałem o tym, iż kiedykolwiek będę muzykiem! Wiem natomiast, że to był moment i to była muzyka, dzięki którym doznałem niesamowitego poruszenia; że doświadczyłem czegoś istotnego. Ta pierwsza piosenka, ten pierwszy utwór był i pozostaje do dzisiaj bardzo ważnym elementem w moim życiu. To na pewno musiało mieć na mnie jakiś wpływ, bo dzięki temu w moim życiu zafunkcjonowała muzyka, jako istotny element mojej codzienności.
No tak, są ludzie, którzy mogą usłyszeć najpiękniejsze dźwięki świata i nie poczują nic, dlatego że nie rezonują z muzyką. U Ciebie było zgoła inaczej. Zarezonowało i to tak, że dzisiaj należysz do najbardziej uznanych muzyków na polskiej scenie muzycznej. Jesteś na niej obecny od końca lat siedemdziesiątych, udzielasz się w wielu projektach, a stylistycznie wydajesz się nie mieć ograniczeń. Zanim przejdziemy do audio, opowiedz proszę, jak to się wszystko zaczęło?
Bardzo kochałem śpiewać i to do tego stopnia, iż nie mogąc grać, a pragnąc ze wszech miar brać udział w działalności Bielawskiego Zespołu Mandolinistów przy Klubie Greckim, śpiewałem. Dzieci grały na mandolinach, a ja śpiewałem. Miałem około sześciu lat, gdy zespół wziął udział w Dzierżoniowskim Przeglądzie Zespołów Mniejszości Narodowych. Pamiętam siebie w krótkich spodenkach, w białej koszulince, z ręką na temblaku, plus skarpetki do kolan. Nie wiem czy przez ten strój, czy dlatego, że śpiewałem bardzo wysokie dźwięki, czy może dlatego, że to było po prostu dobre, ale to ja wygrałem ten przegląd. To było dla mnie bardzo niesamowite i ważne przeżycie!
Można powiedzieć, iż od tego momentu nie przestajesz śpiewać.
Mało tego, że nie przestaję, to wybieram muzykę, która mnie porusza. Zawsze tak było. Dużo imitowałem i improwizowałem wokalnie, biorąc za bazę utwory najróżniejszych prowieniencji, poczynając od Diany Ross & Supremes, aż po BeeGees. Odkąd pamiętam, poruszała mnie muzyka czarnych i emocjonalność w tej muzyce zawarta (przez cały wywiad towarzyszy nam w tle muzyka The Temptations – przyp.aut.). Myślę też, że tego też oczekiwałem od mojego systemu audio – emocji, dzięki którym muzyka ożywa. Dopóki system audio nie zapewnia doświadczania emocji w muzyce, dopóty nie jest to dobry system!
Intencją cyklu wywiadów Very Important Audiophile na Audio Idiom jest próba poszukiwania odpowiedzi na pytanie o to, na ile nasze okresy formotwórcze – dzieciństwo, nastoletność, młodość – mają wpływ na nasze wybory audio, a jeśli tak, to w jakim stopniu. W jakim zakresie ten odnośnik ma rację bytu w twoim przypadku?
Wydaje mi się, iż poprzez to, że muzyka jest w moim życiu od najmłodszych lat, dążyłem do tego, aby mogła mi ona towarzyszyć w mojej codzienności. Myślę, iż spowodowało to, że w miarę szybko sięgnąłem po audio. Ten, jak to nazwałeś odnośnik, towarzyszył mi przy moich wyborach sprzętowych i choć na początku nie było to ani łatwe, ani powszechnie dostępne, pozwolił mi nie poprzestać w poszukiwaniach nazwijmy to mojego dźwięku. Wiedziałem, że chcę słuchać i miałem w uszach swój własny odnośnik, natomiast w kulejącej polskiej rzeczywistości paradoksalnie nie było jeszcze tego, co mogłoby być odnośnikiem tego, co możliwe w audio, no chyba, że Radmor i Altusy[5].
Skoro powiedzieliśmy o twoim pierwszym „doświadczeniu muzyki”, powiedz proszę czy pamięsz swoje pierwsze doświadczenie audio? Co było twoim audio chrzestem?
W latach osiemdziesiątych graliśmy w Niemczech z kongistą Radkiem Nowakowskim[6] w trio z niemieckim gitarzystą Wolfgangiem Riedelem, który miał u siebie w domu niezły system audio, ale nie znałem niczego z tych rzeczy, które wchodziły w jego skład, oprócz gramofonu DUAL. Pamiętam natomiast, jak świetnie to grało i jakie zrobiło na mnie wrażenie. Widząc moje zadziwienie i szczere zainteresowanie tematem, Wolfgang zabrał nas do kolegi, abym mógł zobaczyć prawdziwy hi-end. Wtedy też miałem okazję zobaczyć pierwszy odtwarzac CD top-loader, a w tamtym czasie była to dopiero wchodząca technologia. Ja wtedy miałem jakiegoś decka i byłem mocno zafascynowany kaseciakami, a do CD miałem stosunek co najmniej obojętny. Niemniej jednak, tamten system zrobił na mnie ogromne wrażenie, tak pod względem wyglądu, jak i brzmienia i przyczynił się do przewartościowania mojej opinii dotyczącej CD. W Polsce w tym czasie można było co najwyżej poczytać What HiFi, które regularnie kupowałem i które było moim przewodnikiem po świecie audio. Dzięki takim lekturom zainteresowałem się m.in. magnetofonami trzy-głowicowymi, filtrami DOLBY, etc. Jednak widzieć tamten system w tamtym czasie, z tym lampowym wzmacniaczem, z tym odtwarzaczem top-loader, słuchając tego dużego, pełnego brzmienia, było dla mnie takim pierwszym prze-błyskiem, dzięki któremu zobaczyłem jak prawdziwe audio może zabrzmieć. To poniekąd też spowodowało, iż wiedziałem czego mogę oczekiwać od audio i szukałem tego do momentu, w którym to osiągnąłem. Kiedy to się już stało, przestały interesować mnie kolejne nowinki, przestałem ulegać fałszywej potrzebie sprawdzenia kolejnej, potencjalnej lepszej rzeczy.
Przychodzi mi do głowy, iż szukanie odpowiedzi w tych nowinkach może być związane z tym, że nie wiemy, co chcemy usłyszeć; że ufamy temu, iż nowa rzecz nam coś zrobi (w domyśle) dobrego; że nie szukamy odpowiedzi, tylko zadajemy pytania, albo jak mówią niektórzy, gonimy króliczka. Dla mnie, takim osobistym probierzem dobrego dźwięku jest reakcja mojego organizmu – kiedy słuchając muzyki mam ciarki, to wiem, że mam do czynienia z dobrym dźwiękiem. To oczywiście bardzo subiektywne podejście. Jak to jest u ciebie: szukasz uniwersalizmu czy stosujesz własne metody oceny?
Moim zdaniem to dwie różne, ale niewykluczające się sprawy. Ja słucham bardzo różnej muzyki – bluesa, jazzu, rocka, etno, ale też klasyki, czy muzyki współczesnej i chciałbym, aby mój system każdą z nich zinterpretował w poruszający sposób. Niezależnie czy słucham B.B. Kinga, czy Pink Floyd, czy Living Colour, etc. mój system ma zagrać tak, jak tego oczekuję. Ważne, aby posługiwać się tu uchem i dążyć do tego, co chcemy usłyszeć. To pierwszy krok do zbudowania dobrego systemu. My muzycy, mamy w tej materii trochę łatwiej, gdyż wiemy jak muzyka i instrumenty brzmią w swojej naturze. Z drugiej strony, mamy jednak trudniej, bo nie jest nam łatwo wcisnąć kit i nie zaakceptujemy dźwięku, który coś oszukuje.
Czy miałbyś jakąś radę dla kogoś, kto dopiero zaczyna przygodę z audio, albo kto utknął w jakimś martwym punkcie i nie wie, co dalej zrobić?
Najważniejsza rzecz, to kierować się uchem, a nie opiniami innych. Aby to jednak czynić, trzeba najpierw to ucho nauczyć, tak jak uczy się np. smaku, ukształtować je. Wyobrażam to sobie jako obcowanie z muzyką poprzez bywanie na koncertach i to w różnych miejscach, tak aby przekonać się jak muzyka brzmi w zależności od kontekstu. Nie ma bowiem jednego brzmienia. Musimy nauczyć nasze uszy, czyli siebie umiejętności poszukiwania, bo to jest bardzo ważne.
Abstrahując od teorii, jaką hierarchię dźwiękowych potrzeb, czy osobistych oczekiwań mógłbyś wskazać biorąc pod uwagę – by wymienić tylko kilka: szybkość, przestrzenność, rozdzielczość, dynamikę, moc, gęstość, etc. Albo odwrotnie, brak czego w brzmieniu dyskwalifikuje twoim zdaniem jakość danego systemu?
To co dla mnie niezwykle istotne i co przychodzi mi teraz na myśl, to miękkie, plastyczne, muzyczne i zrównoważone brzmienie. Jeśli jest w czymś za dużo góry, lub inna wypukłość, jeśli coś jest zbt agresywne, to jest dla mnie nie do zaakceptowania. To dlatego moja droga do systemu, który mam teraz, była drogą eliminacji słabych punktów i poszukiwania tego, co słyszę w głowie. Zajęło mi to sporo czasu, a należy pamiętać, iż dostępność sprzętu w czasach komuny, była bardzo ograniczona. Zaczynałem od wspomnianego Radmora i Altusów, co na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych było standardem. Potem przechodziłem przez kolejne ówczesne flagowce, jak Technics, Pioneer, Harman-Kordon, Marantz, NAD, Sony, Tannoy, etc i każdy z nch miał tak swoje plusy, jak i minusy. To ciągłe poszukiwanie zawsze było u mnie wyznaczane przez to, co chciałem usłyszeć i mogę powiedzieć, iż kierunek tych poszukiwań był od początku silnie związany z tym, iż chciałem doświadczać muzyki w jej najlepszych barwach i z jej najlepszej strony.
[1] Miles. Autobiografia – tłum. Filip Łobodziński
[2] Four Tops – amerykański kwartet wokalny, śpiewający muzykę soul
[3] Kołchoźnik – głośnik radiowęzłowy do radiofoni przewodowej używany powszechnie w powojennej Polsce.
[4] Jorgos przeszedł w dzieciństwie chorobę polio. Po tej chorobie, jego lewa ręka pozostaje nie w pełni sprawna.
[5] W polskiej rzeczwistości ten zestaw audio uchodził za referencyjny.
[6] Radek Nowakowski – pisarz, podróżnik, tłumacz, kongista, muzyk grupy Osjan.