Line Magnetic – LP-33 Phono Tube Preamplifier
Czy tego chcemy czy nie, nasze preferencje i możliwości słuchowe zależne są od kultury, w której dorastamy, a przede wszystkim od języka, którym posługujemy się od dzieciństwa. W krajach dalekiego wschodu, gdzie dominują języki tonowe/tonalne, wyczulenie na detale i wyższe częstotliwości jest znacznie bardziej zaawansowane, niż w regionach gdzie języki takie nie występują. Nie inaczej ma się sprawa z językami, w których na nadmiar spółgłosek i tonów twardych narzekać nie można. Tam preferencje brzmieniowe są zgoła odmienne i nadmiar wysokich tonów może być odbierany jest jako agresywny. Nie chodzi bynajmniej o różnice wynikające z budowy narządu słuchu, a raczej wyczulenie na pewne wysokości, barwy, niuanse i powtarzalność brzmienia języka jako nośnika dźwiękowego.
Czy te różnice transponowane są w idiom audio i tam aplikowane tego nie wiem, ale nie bez powodu mówi się o brytyjskiej szkole dźwięku, japońskiej czy amerykańskiej, a należałoby też wspomnieć o kilku innych, które w światku audio mieszają od dawna, a nawet jeśli nie, to i tak chciałyby zostać zauważone. Cofając się jednak do początków audio jako raczkującej dziedziny, musimy udać się w podróż do Stanów Zjednoczonych, gdzie początki radiofonii nadały kierunek poszukiwaniom konstruktorów i zapoczątkowały erę urządzeń lampowych. To te pierwsze konstrukcje kształtowały gusta i inspirowały kolejne generacje. General Electric, Williamson, Klipsch to nadal punkty odniesienia i to do nich niejednokrotnie odwołują się współcześni konstruktorzy, którzy zdając sobie sprawę, iż urządzenia powstawały w erze przedkalkulacyjnej, upatrują w nich i ich brzmieniu świętego gralla.
I nie chodzi tu bynajmniej o brzmieniową retrogradację w kierunku sentymentalnym, czy bezkrytyczne korzystanie ze zdobyczy protoplastów. Chodzi raczej o odwołanie się do tego, co było siłą tych konstrukcji i stanowiło o ich ponadczasowej wyjątkowości, o symboliczny powrót do źródła.
Jedna z takich marek, która – co więcej – w sposób jawny przyznaje się do fascynacji i inspiracji starą elektroniką zafascynowała mnie kilka lat temu i choć wtedy nic o niej nie wiedziałem, urzekła mnie tak swoim designem, jak i proponowanymi rozwiązaniami. Dodatkowym jej atutem wydała mi się kompleksowa oferta urządzeń, a gdyby tego było mało, kilka odmiennych linii, czy może raczej cenowych półek, które niezależnie od ich wysokości są asemblowane z równą starannością, a różnią się jakością komponentów i wykończeniem zewnętrznym. Przyznaję, imponujące.
Line Magnetic, bo o niej mowa, to marka, która ma nie tak długą historię, ale jej impakt w światowe audio ostatniej dekady jest conajmniej zauważalne. Zawdzięcza to z pewnością bezkompromisowości w podejściu do tworzenia urządzeń, dodajmy, w zdecydowanej większości urządzeń lampowych. Ta bezkompromisowość zaznaczona jest nawet w logotypie firmy, który akcentuje fakt, iż jej podzespoły łączone są ze sobą metodą point-to-point. Metoda ta ma na celu skrócenie drogi sygnału pomiędzy podzespołami, co wpływa na ograniczenie zniekształceń sygnału, a co za tym idzie, podbarwień w finalnym procesie odsłuchu. Jeśli dodamy do tego fakt, iż spora część urządzeń LM pokryta jest kojarzącym się z profesjonalnym sprzętem studyjnym sprzed dekad lakierem młotkowym komunikat, który chce nam przekazać Line Magnetic jest jednoznaczny. Przenosimy się do przeszłości, ale czy na pewno?
Urządzenie, które miałem okazję mieć u siebie tak potwierdza tę tezę, jak i podważa ją już od pierwszej chwili iście bezkompromisowo. Line Magnetic podchodzi bowiem do sprawy w sposób całkowice pozbawiony kompleksów, co nie dziwi o tyle, o ile firma ma chiński rodowód i z pewnością musiała opierać się powszechnym stereotypom. Ten brak kompleksów, to z jednej strony fascynacja tym co najlepsze z przeszłości, a z drugiej, nie stronienie od tego co najlepsze z czasów nam najbliższych. Widać to już gołym okiem, już kiedy wyciągamy urządzenie z pudełka. Lakier młotkowy dopełniają świetnej jakości tłoczone aluminiowe nóżki, a gniazda rca i wtyki są najlepszej jakości. To jak stylizacje aut Morgan, które w konstruowanych ręcznie drewnianych karoseriach skrywają najnowsze silniki od najlepszych producentów.
Nie inaczej jest w przypadku Vacumm Tube Phono PRE-Amplifier LM-33, bo tak Line Magnetic nazwał swoją konstrukcję. Słowo tube jest tu zupełnie zasadne, bowiem LM-33 jest w pełni lampową konstrukcją, również w stopniu wejściowym. By ograniczyć zniekształcenia, przedwzmacniacz podzielony jest konstrukcyjnie na dwie części – zasilacz łączymy dedykowanym kablem z częścią wzmaczniacza. Ten ostatni jest stosunkowo uniwersaly. Obsługuje zarówno wkładki MM, jak i MC (osobne przyłącza) – dla tych ostatnich przewidziano również przełączni High i Low Output. Interesującym rozwiązaniem jest tak podwójna klatka (chassis), jak topografia/rozmieszczenie przyłączy – i to ograniczać ma kluczowe dla jakości pre fono zniekształcenia towarzyszące tak dużemu wzmocnieniu.
Owszem, LM-33 obiecuje dużo, ale przyznaję, iż dużo z tego co obiecuje, udaje mu się dotrzymać. I tu, brak kompleksów jest jednocześnie paradygmatem i deklaracją. LM-33 nie chce się nikomu przypodobać, ani nikogo naśladować. Nie próbuje nas uwodzić, ani nie odsyła nas do estetycznego lamusa. Jego interpretacja pozbawiona jest koloryzowania, ale jego stosunek do muzyki nie jest bynajmniej beznamiętny czy wyrachowany. Jaki zatem jest, skoro na razie jedyne co wiemy, to jaki nie jest? Fakt, został przeze mnie spersonifikowany. Pisząc o nim, zorientowałem się bowiem, iż znika on z toru odsłuchowego i oferuje interpretację pozbawioną ego. To maksymalne odczytanie tego, co i jak zostało nagrane (i wydane). To wierne oddanie tego, co jest w stanie zaoferować nam nasza wkładka i cały nasz analogowy tor. Bas jest precyzyjnie zarysowany, a jego kontur prowadzony jest pewną kreską. Nic tu nie jest dodane, ale też niczego nie brakuje – podobnie zresztą ma to miejsce w górze pasma. Średnica ma iście studyjny charakter, zdecydowaną moc i szybkość, m.in. dlatego należy brać pod uwagę zestawienie LP-33 z raczej dużymi głośnikami, które zniwelują nieco jego surowość i coś co nazwałem studyjnością, w dobrym słowa tego znaczeniu. Jego regulowany poziom wzmocnienia działa wybitnie i, muszę to ponownie napisać, bez kompleksów, oferując ponadprzeciętną dynamikę. Jeśli dodać do tego równie dobrą, choć nie wybitną, prezentację sceny i lokalizację źródeł, pozostaje zadać pytanie, czy LM-33 ma jakieś słabości?
Kilka lat temu po raz pierwszy odwiedziłem Chiny i to właśnie tam po raz pierwszy zobaczyłem Line Magnetic w ich złotej odsłonie (jedna z serii wyróżnia się eleganckim panelem przednim w takim kolorze) i, przyznaję, moja ciekawość została rozbudzona. Uznałem wtedy, iż to sprzęt z najwyższej półki, ale ani przez chwilę nie pomyślałem, iż pochodzić może z kraju środka. Czy tego chcemy czy nie, globalizacja przyczynia się do tego, iż świat audio staje się coraz bardziej kosmopolityczny – mój własny system to siedem krajów i trzy kontynenty. A wracając do LM-33, to jeśli pochodzenie jest wadą lub słabością, to i to urządzenie nie jest od nich wolne. Jeśli natomiast uznamy, iż żyjemy w czasach, w których wysokiej jakości audio może pochodzić z dowolnego miejsca globu, to jedyna słabością LM-33 są jego atuty.