Będąc niedawno gościem pewnej konferencji naukowej usłyszałem opinię, iż jazz bez elementu swingu to nie jazz. Przypomniało mi to głoszone onegdaj ex cathedra przez Wyntona Marsalisa doktryny, co jazzem jest, a co nie. Tymczasem, różnorodność, z którą mamy do czynienia na gruncie muzyki, dodajmy – także jazzu, osiągnęła współcześnie poziom, z którym nie mieliśmy do czynienia nigdy wcześniej. Różnorodność ta jest tak duża, iż nawet osoby muzycznie wszystkożerne nie są w stanie znać wszystkich nowych zjawisk, nazwisk czy producenckich trendów ani tym bardziej ich wysłuchać. Muzyczne światy pozostają częstokroć światami równoległymi, niemającymi ze sobą niemalże nic wspólnego, oprócz swej audialnej natury. Jako słuchacze, mamy jednak ten komfort, iż możemy ograniczyć naszą muzyczną dietę do wybranych zjawisk i trendów, a nawet jeśli my tego nie zrobimy, zrobi to za nas algorytm serwisów streamingowych. Jako słuchacze możemy uznać nawet, co jest jazzem, a co nie, co jest warte słuchania, a co nie, gorzej, jeśli opinie takie głoszone są przez uznane autorytety.
Może warto w tym miejscu przytoczyć mój własny przykład, bo to pozwoli na czytelniejsze odczytanie dalszej części tekstu. Otóż jako słuchacz, mam stosunkowo ograniczoną dietę muzyczną, a jej dobór opieram z jednej strony na jakości muzycznej strawy, a z drugiej, na ulubionych produktach. Do tej pierwszej kategorii zaliczam jakość nagrania (w tym nośniki). Do drugiej, wyselekcjonowane spośród wybranych gatunków i firm płytowych wybory. Te ostatnie selekcjonowane są spośród muzyki barokowej, muzyki współczesnej, jazzu z lat 50-tych i 60-tych, muzyki afrykańskiej i perskiej, wybranych twórców jazzu tak amerykańskiego, jak i europejskiego. To, czego poszukuję i oczekuję od słuchanej muzyki to bynajmniej nie element swingu wspominany na początku, a oryginalność twórcy, autentyczność i odrębność muzyki, prawdziwość granych, tudzież generowanych dźwięków, gęstość muzycznego zaangażowania, połączenie muzycznej i artystycznej maestrii. Bez nich, tak jak bez dobrej jakości dźwięku, słuchanie muzyki traci dla mnie rację bytu i przestaje być ważnym elementem mojego doświadczenia.
Czym jednak jest dobra jakość dźwięku w kontekście audio i czy podobnie do muzycznej diety ma ona jakieś elementy, z których można zrezygnować i takie, bez których nie da się obejść? W bardzo dużym skrócie, dobry dźwięk audio to taki, który jest jak najbliżej dźwięku referencyjnego, czyli takiego, z którym mamy do czynienia w przypadku instrumentów akustycznych i wokali (to one jako jedyne mają ściśle określone widmo dźwięku i nie są zależne od dodatkowej amplifikacji/modyfikacji). Dźwięk taki, a właściwie taki system audio, ma zrównoważoną barwę w całym paśmie częstotliwości, adekwatność dynamiki i rozmiaru, odpowiednią rozdzielczość i selektywność pozwalającą usłyszeć wszelkie zarejestrowane detale, transparentność (wtedy, kiedy nie narzuca własnego brzmienia). W najlepszych przypadkach, potrafi oddać intensywność i temperaturę emocji grających muzyków oraz coś, co nazywam fizycznością dźwięku. Choć współczesna audio doxa nie może obejść się bez podkreślanie znaczenia skrajów pasma i dźwięku typu all inclusive (używam tu pewnego skrótu myślowego na określenie pewnej postawy), to dla mnie jako słuchacza i muzyka, dobry spektakl audio nie może obejść się bez tych ostatnich, czyli fizyczności dźwięku i oddania emocji. A dodajmy, te osiągnąć jest najtrudniej.
To, o czym tutaj mowa, sprawia, iż przestajemy mieć do czynienia wyłącznie z barwą dźwięku – instrumenty otrzymują bowiem określone kształty i wielkości, a my, jako słuchacze, zaczynamy mieć wgląd w zarejestrowane emocje. Łatwiej o to w muzyce o pewnym potencjalne akustycznym, czyli takim, w którym choćby część instrumentarium jest takiej natury. W muzyce (z braku innych określeń) w pełni zelektryfikowanej sprawa ma się nieco inaczej, bowiem tutaj dźwięki mają bardziej płaski kształt, co musi zostać zrekompensowane mocą sprzętu i głośnością odsłuchu. Fizyczność dźwięku, o której wspominam jest w tym przypadku skorelowana z uderzeniem fali dźwiękowej i jej masą, niż z delektowaniem się poruszonym przez strunę, smyczek czy ustnik instrumentu powietrzem. To jakby odmienne modele doświadczania zjawisk dźwiękowych. Ten pierwszy, zdecydowanie o bardziej intymnym charakterze, można porównać do zaproszenia muzyków do własnego salonu. Dzięki niemu, wręcz czujemy ich obecność, a instrumenty otrzymują idealne odwzorowanie. Ten drugi, o zdecydowanie większym rozmachu, porównać raczej należy do wyjścia na koncert masowy. Odpowiedni dobór systemu audio pozwala jednak doświadczać ich obu, aczkolwiek zbudowanie takiego systemu to nie sprawa na jeden zakup.
No dobrze. Po tym wprowadzeniu w meandry dźwiękowych interpretacji pora na główny temat niniejszego tekstu, a jest nim test kabla głośnikowego Unicorn Audio Grandioso Special Cotton Edition. W nomenklaturze firmy oznaczenie Grandioso oznacza, iż mamy do czynienia z najwyższymi modelami, gdzie parametr jakości jest jedynym przyświecającym ich produkcji, na których projektowanie, badanie konstrukcji poświęcono kilkaset godzin a materiały użyte do ich produkcji są wyjątkowe i najlepsze z możliwych. Nie inaczej jest w tym przypadku. Kable Unicorn konfekcjonowane są w Polsce, aczkolwiek do ich konfekcjonowania używane są materiały made in Japan. Grandioso, co stało się już niemalże standardem wśród producentów kabli, jest zapakowany w eleganckie czarne pudło ze złoconym logotypem jednorożca. Po otwarciu, naszym oczom ukazują się równie eleganckie ciemnozielone welurowe worki, z których każdy skrywa po parze kabli.Grandioso bowiem są konfekcjonowane jako dwa osobne kable do jednego kanału (osobno plus i minus). Same kable nie epatują wyglądem, aczkolwiek na uwagę zasługują użyte rodowane wtyki Furutech FT-211G i FT-212R, których sam wygląd zdaje się zaświadczać o ich jakości. Wnętrze skrywa rdzeń z miedzi i srebra poddany procesowi kriogenizacji i wygrzewania w opracowanym przez Unicorn Audio procesie.
Przejdźmy jednak do odsłuchu, bo choć kwestie estetyczne w audio nie są bez znaczenia, to zdecydowanie najważniejsze pozostaje to, jakie wartości i zmienne pojawiają się w dźwięku. Od pierwszych „nut” staje się jasne, że Grandioso jest kablem niezwykle transparentnym, aczkolwiek nie pozbawionym charakteru. Jego transparentność dotyczy barwy i tego, że jest ona niemalże idealnie zbalansowana, natomiast jego charakter ujawnia się w tym, z jaką intensywnością prezentuje on fizyczność dźwięku, o której wspominałem we wprowadzeniu. Słychać to było wyraźnie podczas testów Kondo Overture (test: tutaj), któremu Grandiosododał większej namacalności i organiczności dźwięku. Nie ma tu jednak mowy o rozjaśnieniu dźwięku. Jeśli już, to mamy do czynienia z efektem podobnym do przetarcia szyby. Dźwięki zaczynają się pojawiać wyraźniej, znika efekt przyciemnienia/przydymienia, który towarzyszył muzyce, przez co WYDAJE SIĘ, że dźwięk staje się jaśniejszy. Dzięki temu zyskują wszystkie składowe związane z interpretacją tego, co słyszymy, czyli kontur, głębia barwy, głębokość sceny i towarzysząca jej mikrodynamika. Dzięki temu także, zyskujemy ową fizyczność dźwięku, jego namacalność, ale i trójwymiarowość. Dźwięki przestają być jedynie eufoniczne, stają się fizycznie obecne. Niezwykle dobrze robi to muzyce o akustycznej proweniencji, gdzie namacalność instrumentalnych brył staje się wręcz dotykalna. Grandioso potrafi wyczarować przed nami nie tylko bryły, ale i ciężar instrumentów. Sprawia, że każdy instrument zostaje umieszczony w trójwymiarowej przestrzeni, do której mamy nie tylko wgląd, ale i zaproszenie do bezpośredniego udziału. Doskonale odwzorowuje to warunki akustyczne, w których muzyka była rejestrowana, oraz pozwala z kolei wejrzeć w sam proces nagrywania. W konsekwencji, chcąc nie chcąc, stajemy się świadkami-uczestnikami muzycznego spektaklu, niezależnie czy był to koncert, nagranie w studio czy rejestracja w domowych warunkach. Grandioso pozwala nie tylko słuchać muzyki, ale w niej uczestniczyć!!
Podsumowując, mamy do czynienia z kablem, który zaskakuje swoimi możliwościami i chciałoby się dodać, umiejętnościami. Jego cechy są na tyle uniwersalne, iż może być on dopełnieniem i rozwinięciem niemalże każdego systemu. Piszę niemalże, bowiem zdaje sobie sprawę, iż system taki powinien być raczej zrównoważony pod kątem barwy. W przeciwnym razie, Grandioso bezpardonowo uwypukli to, co nie gra. Zyskać tu mogą, jednakże użytkownicy systemów, które nie grzeszą rozdzielczością, a także ci, którym zależy na dokładniejszym holograficznym odwzorowaniu muzyki. Unicorn Audio Grandioso Special Cotton Edition to wyjątkowa propozycja dla wszystkich tych, którzy oczekują od audio czegoś więcej, niż tylko zrównoważonej barwy, mocnego kopa i nisko schodzącego basu. Dla wszystkich tych, Grandioso może okazać się kablem end-of-story. Sygnowano Audio Idiom!!
© Marcin Oleś