Niniejszy tekst, choć dotyczy gramofonu J.Sikora Initial, jest w rzeczywistości testem kompletnego setu, jakim jest sam gramofon plus firmowe ramię, J.Sikora 12KV. Chociaż wedle polskich standardów urządzenie to nie należy do tanich, to w ofercie firmy jest to i tak, tak zwany entry level. Kategoria ta bywa kłopotliwa, bowiem z reguły związane są z nią pewne kompromisy i odstępstwa od głównych założeń firm, o czym pisałem w przypadku Kondo Overture, a które pozwalają obniżyć cenę, zachowując zarówno jakość produktu, jak i charakter firmowego pomysłu na brzmienie. Podobnie jak w przypadku Kondo, niniejszy entry level zaczyna się jednak tam, gdzie oferta większości firm się kończy. Zanim jednak zaczniemy, pozwolę sobie na wprowadzenie do tematu, aby wspomóc czytelność moich wniosków.

Initial, ważąc 28 kg, choć najlżejszy z całej oferty J.Sikora, należy, jak pozostałe gramofony firmy, do kategorii mass loader, czyli gramofonów o dużej masie. Podstawową ideą związaną z tą koncepcją jest to, że ciężki obiekt potrzebuje większej energii, aby się poruszyć, czy aby przekazać drgania. Jeśli energia ta jest niewystarczająca, obiekt taki nie poruszy się, czyli nie wytworzy też żadnego dźwięku wtórnego, a zatem, nie pojawi się żadna wibracja. W rzeczywistości jednak, dodanie masy nie usuwa wibracji, ale przesuwa je na niższą częstotliwość rezonansową. To po pierwsze.
Po drugie. Różne materiały mają bardzo różne właściwości rezonansowe w zależności od ich gęstości i mikrostruktury, a w konsekwencji różnie reagują na rezonanse. Zasadniczo im twardszy lub gęstszy jest materiał, tym szybciej przenosi dźwięk. Konstruktorzy, już na etapie wyboru materiału, decydują o tym, jak ich urządzenie będzie „grało”, bowiem rodzaj wybranego materiału wpływa na dźwięk. Dla przykładu, drewno pochłania rezonanse i łagodzi wibracje, lub mówiąc inaczej, pochłania jedne rezonanse, a inne wzmacnia, w zależności od gatunku i rodzaju, poprzez co, narzuca swój charakter rezonansowy. Plastik, choć ma właściwości rezonansowe podobne do drewna, to pochłania rezonanse i łagodzi wibracje w sposób nieliniowy (mikrostruktura plastiku jest nieregularna, więc absorpcja jest również nieregularna). Ma to wpływ na dźwięk, ponieważ rezonanse nie są równomiernie pochłaniane w całym zakresie częstotliwości, czego rezultatem może być utrata dynamiki.

Z kolei metale, mając bardzo uporządkowaną i regularną mikrostrukturę rzadko pochłaniają rezonanse, co więcej, mogą je wzmacniać. Niektóre, takie jak na przykład stal nierdzewna, są bardzo gęste. Inne, jak aluminium, będąc mniej gęste i lżejsze, charakteryzują się brakiem wewnętrznych rezonansów w spektrum ludzkiego słuchu i pewną właściwością pochłaniania rezonansów. A mówimy na razie wyłącznie o materiałach i o ich wpływie na dźwięk poprzez ich właściwości rezonansowe.

Kolejnym ważnym aspektem jest połączenie między oddzielnymi częściami i różnymi materiałami. Jednym z powszechniej stosowanych pomysłów jest połączenie różnych materiałów o różnych właściwościach, na przykład połączenie gęstego, szybko przenoszącego materiału (takiego jak stal nierdzewna lub brąz), z miękkim, pochłaniającym materiałem (takim jak plastik czy drewno). Taka kombinacja może być idealna do tłumienia rezonansów, ale dzieje się to kosztem dynamiki, bowiem w miększym materiale, a szczególności w plastiku, część energii zamieniana jest w ciepło. Ważny jest również sposób połączenia poszczególnych części. W przypadku luźnego połączenia, rezonanse ulegają przerwaniu i pochłonięciu. Z kolei ścisłe połączenie, umożliwia niezakłócone przenoszenie wibracji i rezonansów, z którymi jednak „coś trzeba zrobić”. I tu z pomocą przychodzi koncepcja dużej masy, na którą, mówiąc kolokwialnie, postawił konstruktor gramofonu Initial, pan Janusz Sikora.

Konstrukcja tego gramofonu spełnia niemalże wszystkie wymogi opisane powyżej, z tym jednak założeniem, że materiałem dominującym jest tu metal, a właściwie różne jego odmiany. Co więcej, konstrukcję tę można określić mianem modułowej, nie stanowi bowiem zamkniętej całości, a producent sam przewidział możliwość jej dalszego rozwoju do wersji MAX. W naszym przypadku mamy do czynienia z wersją podstawową, na którą składają się plinta z talerzem, silnik, sterownik obrotów oraz zasilacz (w wersji testowej w wersji premium), oraz, będący moim zdaniem wizualnym identyfikatorem całej rodziny gramofonów J.Sikora, masywny, dwuczęściowy docisk płyty gramofonowej oraz matę wykonaną ze szkła grafitowego. Cechą charakterystyczną plinty wykonanej z aluminium są koncentrycznie rozchodzące się kręgi, które mają ograniczyć i rozproszyć drgania pracującego talerza. Ten ostatni, wykonany z materiału o nazwie Derlin (znany także pod akronimem POM od poliformaldehyd), spoczywa na wykonanym ze stali szlachetnej cokole. Jego zadanie jest dwojakie. Z jednej strony przekazać wibracje jak najszybciej do plinty, z drugiej, to miejsce zamocowania łożyska. Zarówno owe koncentryczne kręgi, jak i talerz wykonany wyłącznie z Derlinu to kompromisy związane ze wspomnianą na początku kategorią entry level. Z tą kategorią związany jest również system montażu ramienia, które w wyższych modelach spoczywa na masywnej modułowej wieży. W przypadku Initial jest to przymocowany do plinty, regulowany wysięgnik pozwalający na nieograniczoną regulację pivot to spindle distance. Silnik umieszczony w masywnej obudowie (ponownie, stal szlachetna) należy postawić na plincie w miejscu określonym przez producenta. Wszystko zostało tu przemyślane i dopracowane i choć o gustach się nie dyskutuje, to do tego całość wygląda bardzo „dizajnersko”. Wszystko to sprawia, że mimo kompromisów, Initial dzieli z rodziną gramofonów J.Sikora tę samą sygnaturę brzmienia. Składają się na nią niesamowita, niczym w dobrym winie, gęstość dźwięku, jego dociążenie, oraz ciemniejsze i cieplejsze nuty (w przypadku wina były by to nuty owoców tropikalnych i tytoniu). A jeśli już mowa o procentach, to jest to raczej dojrzały okaz, a nie młode, narowiste i nieokrzesane wino. Zanim przejdziemy do odsłuchów, to tyle w temacie gramofonu. A co z ramieniem?

Sikora zdecydował się na ramię z Kevlaru, materiału o tyle interesującego pod kątem jego akustycznych właściwości, co materiału wyjątkowo niewdzięcznego w obróbce. To jedyne do tej pory wykonane z tego kompozytu ramię na świecie, aczkolwiek jego światowa sława nie tylko z tego faktu wynika. Jest to ramię typu unipivot, a zatem z pojedynczym punktem podparcia, co sam konstruktor (z tego, co wiem) uznaje za rozwiązanie najbardziej optymalne. Aby działało poprawnie, ramię takie musi być jednak wystarczająco ciężkie (aby bowiem zapobiec „podskakiwaniu” przy narastających mikrorezonansach podczas pracy). Jak to zwykle w przypadku audio bywa, co za coś. Ramię KV12 spoczywa w przypominającym dzwon aluminiowym cokole, który waży niebagatelne 750 gr. Jeśli dodamy do tego tłumiące działanie Kevlaru i przykręcany headshell oraz okablowanie Soyaton, otrzymamy ramię, którego barwa przypomina najlepsze burgundy w połączeniu z gęstością porto tawny. Proszę mi wybaczyć te winne skojarzenia, ale chciałbym być dobrze zrozumianym i unikać mylących opozycji, ciemne-jasne, ciepłe-zimne, etc. Te winne skojarzenia mają nas skierować w stronę smaku, gdzie ciemne, gęste, ciężkie trunki są oznaką najwyższej jakości. Tak jest i w tym przypadku. Ma to jednak swoje, nomen omen, ciemne strony. O ile bowiem barwowo, ramię to jest niezwykle zrównoważone, eleganckie i dostojne, to jest też takie, jeśli chodzi o realizację aspektów timingowych. Jest bowiem KV12 niczym dostojna limuzyna, którą przemierzając nawet bezdroża, nie odczuwany niewygód podróży. Choć realizacja tempa czy artykulacji są absolutnie nienaganne, to wykazują pewien charakter, który związany jest z delikatnie wygładzonym konturem dźwięku. W niczym to jednak nie ujmuje, a określa charakter, oraz podpowiada, jakiej wkładki użyć, aby to podkreślić, lub zrekompensować (w zależności od potrzeb). Tak, KV12 oferuje nam muzyczny komfort i dostojeństwo niczym najlepsza z limuzyn. Bez szarpań, bez ekscesów, bez nerwowego łapania oddechu, choć na pełnym gazie i w opcji cabrio. Jak zatem zagrał ten „duecik” i czego możemy po nim oczekiwać.

Na wstępie powiem, iż słuchając setu Initial i KV12, którego dalej będę określał mianem gramofonu, używałem wkładek EMT (HSD 006), oraz Analog Relax (AR300). Obie, dobrze mi znane, acz obie inne. Analog Relax, o raczej łagodnym usposobieniu i bardziej zrelaksowanym charakterze grania, oraz EMT, z większym skupieniem na detalu, z większym drive i z większym pazurem. Żadnej z nich jednak gramofon Sikory nie dał się zdominować. To ostatecznie on narzucił charakter grania, wyciągając z wkładek ich potencjał i charakter. Przypomina mi to sytuacje z instrumentem ad doboru strun. To instrument decyduje o brzmieniu, struna to brzmienie wykańcza i doprecyzowuje. Initial pokazał, że lubi gęste, ciemne i dociążone granie, co objawia się obniżeniem i dociążeniem środka pasma. Sprawia to, że na górze pojawia się więcej miejsca na ekspozycję detali, pogłosów i powietrza. Nie ma w tym jednak nic sztucznego, nie ma podbarwień ani rozjaśnień, jedynie większa „dostępność do”. Obniżenie środka skutkuje też mniejszym tłokiem w tej najbardziej uczęszczanej okolicy pasma. Zyskują głosy oraz dęte. Zyskują werble, a szczególnie te grane miotłami. Dół pasma jest zrelaksowany, ale mięsisty i odpowiednio nasączony. Jeśli lubi się gęste, ciemne i ciężkie brzmienie, to propozycja Sikory jest z pewnością jedną z bardziej przekonujących. Jeśli nie, warto poszukać jasnej, precyzyjnej i dobrze ułożonej wkładki, bowiem Initial z KV12 to bardzo czułe na zmianę.

Niezwykle starannie dobrane materiały, poddane niezwykle starannej obróbce wsparły koncepcję wizjonera, który chciał z winylowej płyty wyciągnąć jak najwięcej przyjemności i jakości. To, że mu się to udało, nie jest kwestią przekonań, a reakcji międzynarodowego rynku i branżowych nagród, które napływają z całego świata. Choć Initial to zaledwie firmowy entry level, daje doskonały wgląd w to, na czym zależało konstruktorowi. Jak w przypadku każdej wizji doprowadzonej do realizacji, można się nią zgadzać lub nie, ale nie można przejść obok niej obojętnie. Realizując swoją, Sikora niezwykle blisko zbliżył się do dźwięku doskonałego, dźwięku bez przekłamań, choć nie bez przekonań. Przekonania te pozwoliły zrealizować wizję melomana, dla którego muzyka zdaje się być wartością największą, a muzyka, najważniejszym z bytów. Reszta jest hałasem. Chapeau bas!