Słuchając muzyki via audio prawdopodobnie nieczęsto zastanawiamy się na fizycznymi właściwościami fali akustycznej. Wszak, skoro wszystko zostało dobrze podłączone i ustawione nie pozostaje nam nic innego, jak oddawać się muzycznej uczcie serwowanej przez nasz system. Jakość tej uczty jest zależna nie tylko od owego ustawienia, a im ono precyzyjniejsze, tym lepiej dla efektu odtwarzanej muzyki, ale i od odpowiedniego podłączenia. Każdy, kto choć raz pomylił plus z minusem podczas podłączenia głośników, ten dobrze wie, o czym tu mowa. Zgodność fazy, czyli szczytów fali dźwiękowej, jest bowiem parametrem niezwykle istotnym tak na etapie nagrania, jak i na etapie odtwarzania dźwięku. Jej brak skutkuje rozmyciem konturów dźwięku i znacząco wpływa na lokalizację źródeł. Jej odwrócenie (jak w przypadku źle podłączonych kabli głośnikowych) kastruje muzykę z dynamiki i znacząco degraduje niskie częstotliwości. Wiedzą o tym dobrze realizatorzy nagrań, dla których proces nagrywania jest nie tylko procesem rejestracji, ale i interpretacji dźwięku. Tutaj jednak, nie chodzi bynajmniej o pomyłki w podłączaniu kabli, a o proces doboru mikrofonów i ich odpowiedniej lokalizacji. To one odpowiadać będę za to, z jaką interpretacją będziemy mieć do czynienia i to one sprawią, jaki dźwiękowy obraz zostanie nam przedstawiony. Zazwyczaj bowiem, rejestracja jednego instrumentu, to kilka ujęć. To tak, jakby fotografowano obiekt pod kilkoma różnymi kątami w tym samym czasie. Aby otrzymany obraz pozostał ostry i nabrał bryły 3D potrzeba wyrównać wszystkie szczyty fali, czyli popracować nad fazą. Pół biedy, kiedy mamy do czynienia z jednym instrumentem. Sprawa komplikuje się, kiedy tym instrumentem jest orkiestra symfoniczna i soliści. Im więcej mikrofonów i im większe między nimi odległości, tym więcej przesunięć, które niewyrównane skutkują swego rodzaju brakiem ostrości. Kiedy wszystko się jednak udaje, otrzymujemy plastyczną iluzję namacalności dźwięku, bliskość muzycznych emocji oraz precyzję lokalizacji instrumentów w przestrzeni.
Wydobyć muzyczną namacalność, a nawet pasję artysty. Czyż nie brzmi to, jak spełnione marzenie każdego melomana-audiofila? Tymczasem, jest to motto pewnej japońskiej marki, dla której owa muzyczna namacalność jest głównym celem i priorytetowym dążeniem. Dźwięk, do którego dążymy, to reprodukcja przed słuchaczem realistycznej sceny muzycznej tak, jak gdyby muzycy właśnie tam grali, oraz odtworzenie patosu i emocji wykonawców. Przyznam, przekonuje mnie to, bo i moim dążeniem jako słuchacza i muzyka zarazem jest osiąganie takiego stanu. Firma Phasemation, bo o niej tu mowa, nie jest marką powszechnie znaną, choć jej produkty cieszą się uznaniem na całym świecie, co potwierdza długa lista wyróżnień i nagród produktów tejże. To zdecydowanie marka produktów z wyższej półki, tak cenowej, jak i jakościowej. Choć jako brand audio debiutowała nie tak dawno, to ma za sobą znacznie dłuższą historię, dzięki której (podobnie jak Hana) zdobywała doświadczenie i szlify będąc podwykonawcą OEM urządzeń pomiarowych i zaawansowanej elektroniki. Firmowy coming out nastąpił w 2002 roku, kiedy to Kyodo Denshi System powołało do życia brand Phase Tech, bo taką nazwę firma przyjęła na początku. Zmiana na Phasemation nastąpiła około roku 2010 i z tego, co udało mi się prześledzić, fakt ten nie jest jakoś specjalnie akcentowany na firmowym timeline w zakładce historia firmy. Tymczasem, ma to dla nas i naszej historii spore znaczenie. Phasemation to bowiem słowo powstałe z połączenia „Phase” i „Information”. Tak o tym dalej pisze ten producent: Podstawowym założeniem audio hi-fi jest odtworzenie sceny muzycznej za pomocą lewego i prawego dwukanałowego dźwięku. Aby ten cel osiągnąć, charakterystyka fazowa pomiędzy kanałami jest bardzo ważna i dlatego stworzyliśmy naszą markę.
Mamy zatem do czynienia ze świadomym graczem, któremu nie tylko zależy na tym, aby wydobyć muzyczną namacalność, a nawet pasję artysty, ale także graczem, który zdaje sobie sprawę, jak ten cel osiągnąć. Dobry dźwięk kryje się za świadomością informacji fazowej, a fazowa precyzja to recepta na sukces? To tyle i aż tyle. Faza jest tu bowiem nie tylko dawcą nazwy, ale i środkiem do celu. To bardzo techniczne określenie przyczyny braku precyzji w replikacji audio i nazwanie po imieniu jej głównego wroga. Tak piszą o tym sami Phasemation: Aby zrealizować nasz cel, w systemie stereo wymagane są ważne elementy techniczne, takie jak charakterystyka fazowa, technologia obwodów i technologia kontroli wibracji. Wykorzystując naszą technologię dla wszystkich tych elementów, nasz idealny system stereo może zostać stworzony i wyprodukowany. Pozostaje wierzyć im na słowo, i że wiedzą, co piszą, skoro tak piszą.
Po tym nieco rozbudowanym wprowadzeniu, pora wprowadzić na scenę głównego bohatera niniejszych rozważań, a jest nim wkładka gramofonowa PP-200. To najniższy, a może raczej podstawowy model tej firmy, który – jak zapewnia producent – pozwala poczuć esencję naszego topowego modelu, dąży do tej samej lokalizacji obrazu dźwiękowego, przestrzennej odtwarzalności, soczystych średnich i wysokich tonów oraz obfitego basu, które są dziedziczone po wyższym modelu. Przyznaję, sporo tych cytowanych słów, ale pewność, wręcz megalomania, która z nich biją nakazują zachować czujność i dokładniej zastrzyc uszami. Jak to zazwyczaj w przypadku wkładek japońskich i tu mamy do czynienia z audio biżuterią. Sama wkładka zachwyca wykończeniem i ciemnym błękitem anodowanego aluminium. Na uwagę zasługuje nawet to, co u innych traktowane jest po macoszemu, a jest nią osłona stylusa, choć w tym przypadku, to osłona całej wkładki. Wykonana z krystalicznie czystego poliwęglanu, osłania całe body, bynajmniej nie szpecąc, a dodając blasku. Osobiście lubię, kiedy wkładka dobrze się prezentuje na ramieniu i niekoniecznie jest czarna. Ta spełnia wszelkie z tych kryteriów, pytanie tylko, jak brzmi.
Zaraz po zainstalowaniu jej na ramieniu zaczęło do mnie docierać, iż słowa producenta nie są ani chybione, ani na wyrost. Zgodnie z obietnicą, w moim pokoju zagościli muzycy, jakby właśnie tu i teraz dla mnie grali. Nie była to jednak obecność fizyczna, a raczej holograficzny obraz tej obecności. To dyskretna, ale zarazem znacząca różnica. Stereofonia i owa holograficzna namacalność choć wybitne, nie były bynajmniej tym na czym PP-200 się skupia. Słuchając płyty „Absinthe” Dominica Millera wydanej przez ECM wkładka pokazała także swoje niemałe możliwości dynamiczne, świetnie różnicując pomiędzy piano gitary, a forte perkusji Manu Katche. Podobnie jak w przypadku namacalności dźwięku i tu, PP-200 zatrzymuje się tuż przed. To wciąż dźwięk wybitny, jeden z bardziej ułożonych, a nawet mimo tych zastrzeżeń, wyjątkowo angażujący. Zresztą, wszystko jest tu na najwyższym poziomie, a jedyne, co mógłbym napisać próbując przybliżyć jej ogólną interpretację dźwięku, to że Phasemation skupia się bardziej na samym brzmieniu niż na ataku dźwięku. Nie jest jednak w tym działaniu wkładką grającą laid back, nic z tych rzeczy. Ona raczej na czym innym się skupia niż na samym ataku. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie próbował dotrzeć do samego sedna jej charakteru i dźwiękowej interpretacji. Przyznaję, łatwo nie było.
Otóż, Phasemation PP-200 to wkładka eufoniczna, a właściwie takim słowem można określić charakter jej brzmienia. To grackie słowo, choć być może nie znane większości, określa coś, na czym PP-200 zdaje się skupiać. To, dlatego, holograficzna obecność. To, dlatego, nieprzekraczanie pewnej dynamicznej granicy, o których wspominałem. Eufonia ze starogreckiego (εὐφωνία) to „piękne brzmienie”, czyli raczej kategoria estetyczna, niż techniczne określenie akustycznej rzeczywistości. PP-200 brzmi pięknie zawsze, będąc jednocześnie wkładką o wyśrubowanej rozdzielczości i detaliczności. To tak, jakby mając wszelkie możliwości, skupiać się na eksponowaniu piękna właśnie. To bynajmniej, wcale nie cukierkowe piękno czy puste opakowanie. To pewien stan koncentracji, stan skupiania-się-na. Wszak, tę samą frazę muzyk może zagrać eksponując jej piękno albo precyzję wykonania, etc. Z pewnością każdy meloman wychwyci tę różnicę. Myślę, że tu jest podobnie. W tym przypadku to jednak ani wada, ani zaleta. To charakter. To żadna droga na skróty do dobrego dźwięku ani żadne uproszczenie jego spektrum. To sposób na muzyczną interpretację, a ta, dodajmy, jest tu na najwyższym poziomie. Niezależnie jakiej muzyki słuchamy PP-200 objawi nam swój charakter, zachowując się przy tym jak prawdziwy profesjonalista, grając każdą nutę z pełnym zaangażowaniem.
Na koniec, pozwolę sobie przytoczyć anegdotę, którą przypisuje się Arturowi Rubinsteinowi, a która dotyczy interpretacji muzyki właśnie. Otóż, powiedział on (cytuję z pamięci), że nie jest ważne to, co w nutach, ale to, co pomiędzy nimi. To tam właśnie szukać należy interpretacji muzyki i własnego charakteru. Phasemation PP-200 z pewnością taki charakter ma, oferując nam jedną z najbardziej angażujących interpretacji. To jedna z tych wkładek, która nigdy nas nie zawiedzie, prawdopodobnie nigdy nam się nie znudzi, a z pewnością zapewni godziny słuchania na najwyższym poziomie!!