Kondo GE-1

Na łamach Audio Idiom produkty marki Kondo pojawiają się nie po raz pierwszy. Nie dziwi to, bowiem marka ta to nie tylko najwyższa możliwa klasa premium światowego high endu, ale przede wszystkim to „dźwięk”, który nie pozostawia obojętnym nikogo, kto ceni wierność odwzorowania muzyki w audio. Z purystycznym podejściem do reprodukcji muzyki, konstruktorzy tej japońskiej manufaktury nie szczędzą starań, czasu ani finansów, aby sięgnąć po to, co wydawać mogłoby się niemożliwe. Sięgnąć po idealne i bezkompromisowe odwzorowanie muzyki via audio. Ich kolejne projekty dowodzą, iż jako jedni z niewielu na światowym rynku audio zbliżyli się do tego ideału niezwykle blisko. Wszystko zaczęło się od wielkiego wizjonera, którego nazwisko stoi za nazwą firmy. Hiroyasu Kondo rozpoczął swoje poszukiwania idealnego dźwięku jeszcze pod koniec lat 60-tych XX wieku jako inżynier zatrudniony w firmie Sony. Już wtedy, postawił na srebro, zauważył bowiem, że nawijane srebrem transformatory mają bardzo pozytywny wpływ na dźwięk urządzeń audio. Zaczął jednak od mikrofonu, a nie od urządzeń audio. Kondo jako inżynier dźwięku był miłośnikiem mikrofonów wstęgowych, cenił bowiem sposób w jaki rejestrowały one dźwięk. Miały jednak pewną wadę, która wynikała z ich konstrukcji. Wada ta, to szum własny wstęgi i stosunkowo ograniczone pasmo przenoszenia. Decydując się to ulepszyć, Kondo zastosował wstęgę ze srebrnej folii (wyeliminował w ten sposób rezonans i szum własny mikrofonu) oraz nawinął transformator mikrofonu srebrem. Rezultaty przerosły oczekiwania. To wtedy prawdopodobnie zdecydował, iż uczyni ze srebra nie tylko swój trademark (w Japonii nazywany był silversmith), ale przede wszystkim użyje go do osiągnięcia dźwięku idealnego. Dźwięk idealny, czyli jaki? Albo mówiąc inaczej, co Kondo i jego kontynuatorzy mieli na myśli dążąc do dźwięku idealnego?

I tu pojawia się problem. Bowiem tak, jak nie ma jednej muzyki, tak nie ma jednego idealnego dźwięku. Dla tych, którzy słuchają mocnej gitarowej muzyki, ściana dźwięku i jego wielkość może być znacznie ważniejsza, niż zagłębianie się w muzyczną kontemplację. Historyczne jazzowe nagrania made by Blue Note, nagrywane na lampowych mikrofonach nigdy obok takiej dźwiękowej ściany nawet nie stały i w ich słuchaniu o inne rzeczy chodzić będzie. Jeszcze inne wymagania przed sprzętem audio postawi muzyka elektroniczna nagrywana najczęściej bez pośrednictwa mikrofonów, a jej gatunkowa wielość sprawę tylko multiplikuje. Czegoś jeszcze innego wymagać będzie muzyka symfoniczna, której złożoność fakturowa i dynamiczna rozpiętość stawiają przed audio niemałe wymagania. Itede, itepe. A zatem, dźwięk idealny to jedna z możliwych interpretacji. Dodać jednak należy, że mówiąc o dźwięku idealne odwołujemy się na łamach Audio Idiom do pewnego stałego wzorca jakim jest muzyka. Ta, której słuchał Hiroyasu Kondo to japońskie pieśni ciszy Kyo (spędził dzieciństwo w klasztorze Zen), wielkie działa operowe, a w nich, fascynacja ludzkim głosem, dynamiką i złożonością faktury. On sam tak o tym mówił odwołując się z niemałym znawstwem do Symfonii patetycznej Czajkowskiego:

„Ta symfonia jest pełna dziwnych orkiestracji. Instrumenty dęte blaszane zawsze wchodzą po kluczu basowym drewnianych instrumentów dętych. Nisko grające instrumenty smyczkowe jedynie bardzo nisko pomrukują. Po grzmiącym fortissimo następuje niemożliwe pianissimoRitardando iaccelerando są uparcie i na przemian powtarzane. To niezwykle wymagająca muzyka, która zmusza wszystkich członków orkiestry do najwyższego wysiłku, a sprzętowi audio stawia wręcz niedorzecznie wysokie wymagania. Szczerze wątpię czy jakikolwiek średniej klasy wzmacniacz, czy średniej klasy kolumny są w stanie zagrać tą muzykę zgodnie z intencjami jej kompozytora. Dziś mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że moje wzmacniacze, kolumny i wkładki gramofonowe są w stanie pokazać wszystkie niezwykłe odcienie i smaczki tej muzyki lepiej, niż jakikolwiek inny sprzęt audio”. [„Moje przemyślenie na temat hi-fi”, Hiroyasu Kondo, Audio Note Co., Ltd., Tokio, https://sw1xad.co.uk/technology_post/writings-of-h-kondo/]

A zatem, muzyczny ideał według Kondo jest nie tylko wyrafinowany w swojej strukturze, fakturze i dynamice, ale i niezwykle wymagający, złożony i wielowymiarowy. To jednak jego złożoność i wielowymiarowość właśnie pozwoliła postawić audio poprzeczkę na najwyższej z możliwych wysokości i wspiąć się na najwyższe szczyty audio. To, co tam znajdziemy, to idealny balans tonalny, niekrępowany dynamiczny rozmach, krystaliczną selektywność pozwalającą zagłębić się w najbardziej złożone faktury, czy wreszcie, muzykalność, którą rozumieć należy jako uszanowanie muzycznych intencji, które były niezwykle istotne dla założyciela marki, Hiroyasu Kondo. I choć filozofia marki od zawsze skupiona jest na bezkompromisowej jakości dźwięku, co czyni ją też jedną z najdroższych marek na świecie, to i w jej ofercie znajdziemy modele, które reprezentują różne półki cenowe (wyjątkiem jest tu wkładka IO-XP oraz step-up transformer SFz). Pisałem o tym w przypadku wzmacniacza zintegrowanego, Overture, dlatego w tym miejscu tylko przypomnę: firmowy entry level w przypadku Kondo to poziom, którego większość marek nigdy nie osiąga! Wspominam o tym z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, iż recenzowane urządzenie, phono amplifier GE-1 reprezentuje taką półkę cenową. Po drugie, o czym wspomniał mi w rozmowie aktualny prezes Kondo, Masaki Ashizawa, to właśnie entry level jest dla dźwiękowych wymagań Kondo najtrudniejszym w realizacji. Najtrudniejszym, bowiem inaczej buduje się bezkompromisowy dźwięk w urządzeniu za 100k $, gdzie koszty nie grają roli, a inaczej w urządzeniu za 10k $, gdzie ograniczenie kosztów nie może przekładać się na kompromisy związane z brzmieniem. A zatem:

GE-1 to najniższy z trzech modeli przedwzmacniaczy gramofonowych w ofercie firmy. W odróżnieniu od wyższych modeli, które składają się z osobnych obudów dla sekcji zasilania i sekcji wzmocnienia, ten oferuje klasyczne rozwiązanie, w którym obie sekcje umieszczone są we wspólnym chassis. Już to rozwiązanie, choć mniej purystyczne, pozwoliło na znaczne ograniczenie kosztów. Drugim ustępstwem z tym związanym jest fakt, iż obudowa tego urządzenia tylko w kluczowych miejscach jest miedziana. Jak być może wiadomo, to z czego zbudowana jest obudowa ma niebagatelny wpływ na brzmienie, a miedź słynie z tego, że znacząco przyczynia się do otwartości dźwięku i jego nażywości. W tym modelu postawiono na połączenie miedzi i aluminium, co nie tylko odchudziło masę urządzenia, ale i jego cenę. Ostatnie ustępstwo dotyczy wykończenia frontowego panelu aluminiowego, który nie został poddany obróbce frezowania, jak ma to miejsce w wyższych modelach. To właściwie tyle, jeśli chodzi o ograniczenia, bowiem wewnątrz urządzenia drzemią zarówno srebrne kondensatory, jak i cała reszta podzespołów, które rozsławiły markę Kondo. Dla jednych będą to zmiany kosmetyczne, dla innych być może kluczowe, nie zmienia to jednak faktu, iż za wyższy model trzeba dopłacić ponad 30k w walucie europejskiej. Oszczędzamy zatem sporo. Czy jednak równie sporo zyskujemy i czy decydując się na GE-1 otrzymujemy dźwięk o sygnaturze Kondo?

Zanim odpowiem na to pytanie, przyjrzyjmy się bliżej urządzeniu, które może stać się ozdobą każdego szanującego się systemu audio. To, co zwraca naszą uwagę na pierwszy rzut oka to selektor źródeł, pozwalający na korzystanie z dwóch gramofonów, lub ramion gramofonowych bez konieczności zakupu drugie phono. To spore ułatwienie dla bardziej zaawansowanych miłośników czarnej płyty i wyjście naprzeciw tym, którzy chcą tak słuchać. Drugie, co rzuca się w oczy, to znajdujący się na tylnym panelu przełącznik impedancji pozwalający dopasować GE-1 do wzmacniaczy/przedwzmacniaczy nie ograniczając go tylko do współpracy z urządzeniami Kondo. To niezwykle cenne rozwiązanie czyni ten preamp gramofonowy niezwykle uniwersalnym. Nie dziwią najwyższej jakości srebrne gniazda RCA, wszak marka ta ma w ofercie srebrne interkonekty, a ich wpływ na brzmienie made by Kondo jest niebagatelny. Warto podczas zakupu rozważyć taką opcję, szczególnie wtedy, kiedy zależy nam na sygnaturze brzmieniowej tej manufaktury. Jak zatem brzmi GE-1? Czy pozwala nam za ułamek kwoty wyższych modeli cieszyć się nieskazitelnym, czystym i purystycznym dźwiękiem, które rozsławiło markę Kondo?

Moja odpowiedź na te pytania jest jednoznaczna. GE-1 to urządzenie, które pozwala wejść w świat Kondo i czyni to bez kompromisów. Oferuje homogeniczny, gładki oraz krystalicznie czysty dźwięk i pozwala wyciągnąć z winylowej płyty najdrobniejsze niuanse. Nie czyni tego jednak dla sportu, wyczynowo. To, co się tu odbywa, odbywa się bezwysiłkowo, naturalnie, wręcz organicznie. Przypomina to sposób, w jakim muzyk-wirtuoz grając najbardziej nawet karkołomne rzeczy gra je w sposób całkowicie naturalny i bezwysiłkowy właśnie. Nie ma w tym napięcia wysiłku, ani zmagania. Podobnie bezwysiłkowo urządzenie to traktuje dynamikę, która w przypadku nagrań symfonicznych, choćby mojego ulubionego dyrygenta Teodora Currentzisa i jego mozartowskiego Requiem, stawia przed sprzętem nie lada wymagania. Ponownie, GE-1 czyni to tak, jakby nie był to żaden problem, nie zmieniając balansu tonalnego przy większej dynamice. Przyznaję, że taką swobodę dynamiczną przy zachowaniu dyscypliny brzmieniowej znam tylko u Kondo! Urządzenie to gra lekko, zwiewnie, gładko, majestatycznie. Paradoksalnie, dla wszystkich tych, którzy uczyli się słuchać muzyki wyłącznie via audio granie to może wydawać się pozbawione ostrości, pazura, agresywności. Otóż, zjawisko to jest raczej wynikiem nakładających się i nawarstwiających cech urządzeń biorących udział w całym nagraniowo-reprodukcyjnym łańcuchu zdarzeń (wybrany mikrofon, preamp, kabel, etc.), niż cechą charakterystyczną dźwięku w jego naturze. Zabiegi samego Hiroyasu Kondo, a teraz jego kontynuatorów skupiają się bowiem na tym, aby zjawisko to nie miało miejsca, i aby sprzęt audio nie dodawał do muzyki nic od siebie.

Tak właśnie jest również w przypadku GE-1. To urządzenie gra muzykę z pełnym poszanowaniem dla jej brzmieniowych właściwości, kompozytorskich intencji i wyrazowej doskonałości. Nie doda nic w miejscu, w którym tego nie ma i nie odejmie tam, gdzie czegoś jest za dużo. Wymaga od nas wyrafinowania (tak w muzycznej diecie, jak i estetycznych wyborach), ale i wymaga wyrafinowania od naszego systemu audio. Zagra zjawiskowo w dobrym towarzystwie, dobrą muzykę, a w najlepszym przypadku odsłoni przed nami muzyczną prawdę. Pytanie tylko, czy wszyscy jesteśmy gotowi po tę prawdę sięgnąć i za nią zapłacić? 😉